Dołącz

19 lutego 2021

Dając wiarę innym

Do jego pracy niektórzy odnoszą się z rezerwą. Sądzą, że jest nieciekawa, trudna, a przede wszystkim niemęska. W większości przecież wykonują ją kobiety. Dziwią go takie wyobrażenia. Prowadzenie arteterapii daje mu ogrom satysfakcji, uczy mądrości życia.

Szymon Miążek pochodzi z Bielska-Białej. Ma dwadzieścia cztery lata. Ukończył studium terapii zajęciowej. Teraz studiuje psychologię.

Przez ponad rok był naszym wolontariuszem. Nadal nim się czuje. Pozostaje w bliskim kontakcie z Biurem Młodych Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko” i, jako wolontariusz, wspiera jego działania. Osiem miesięcy temu przeprowadził się do Krakowa. Zatrudnił się w ośrodku terapeutyczno-rehabilitacyjnym dla osób niepełnosprawnych intelektualnie „Dolina Słońca” w Radwanowicach. Wcześniej odbył tam praktyki zawodowe.

***

W listopadzie ubiegłego roku ukazał się drugi tomik jego wierszy. Ma tytuł „Oblicze”. Pierwszy, sprzed dwóch lat, to „Ja czuję. Ja wiem”. Rymowanki zaczął układać jeszcze w szkole podstawowej. Z czasem poezję traktował coraz poważniej. Jak większość młodych twórców, pisał „do szuflady”.

 

 

– Pisanie wierszy ułatwiało mi nazywanie i rozumienie emocji, które we mnie były – wspomina. – Przelewałem też na papier doznania ludzi, z jakimi się zetknąłem. Uważałem, że mało kogo to obchodzi. Jednak pewnego dnia tą poezją zainteresowała się moja ciocia. Po przeczytaniu wierszy stwierdziła: „Bardzo ciekawe. Z pewnością ci się uda”. Wypowiedziała te słowa z taką niesamowitą wiarą we mnie i autentyzmem, że poczułem w sobie zdumiewającą moc. Od tamtej pory wiem, jak bardzo ważne jest dawanie wiary innym. Dzieją się wtedy fantastyczne rzeczy.

To przekonanie sprawdziło się, gdy, w czerwcu 2019 roku, zaczął współorganizować projekt „Zawierszujmy Bielsko”, a potem Międzypokoleniowe Spotkania Poetów Beskidzkich. Razem z przyjaciółmi postanowił popularyzować sztukę słowa, obalać twierdzenie, że wierszy teraz już się nie pisze. Każdy, kto tworzył „do szuflady” – bez względu na wiek, wykształcenie czy profesję – mógł podczas tych spotkań przeczytać publicznie swoje utwory. Dzięki inicjatywie wielu poetów poczuło się docenionych. Pozbyli się osamotnienia. Szczególnie – jak podkreśla – dotyczyło to seniorów oraz ludzi młodych. Dla niego pisanie poezji to nic wstydliwego. Uważa, że ta twórcza potrzeba pochodzi z wnętrza człowieka, odzwierciedla jego emocje i przemyślenia. Każdy jej rodzaj zasługuje na uznanie.

***

Jako 19-latek poszukiwał pracy. Dzięki znajomej znalazł ją w Górkach Wielkich, w sanatorium dla dzieci z różnymi problemami z domów dziecka. Planował tam pracować tylko w czasie ferii zimowych. Radził sobie świetnie. Dlatego zaproponowano mu przedłużenie umowy, najpierw o miesiąc, potem dwa. W sanatorium przepracował w sumie blisko rok.

– Dzieci z domów dziecka opowiadały mi różne swoje historie, niekiedy ciężkie, traumatyczne. Na przykład wspominały, jak traciły rodziców. Pracowałem z głębokim przekonaniem, że życie tych młodych ludzi, mimo wszystko, jest wiele warte i nie powinni być skreślani społecznie już na starcie. Gdybym nie miał przekonania, że należy im wpajać nadzieję oraz radość, nie wytrzymałbym i szybko porzucił to zajęcie.

Z pracy tej wiele dobrego czerpał też dla siebie. Każdego dnia przejeżdżał busem z Bielska-Białej dwadzieścia kilometrów. Dwa kolejne pokonywał na nogach. W drodze powrotnej – podobnie. Była w nim radosna świadomość, że w sanatorium czekają na niego dzieci. Utrzymywał z nimi znakomite relacje. Nie myślał wtedy jeszcze, by zostać terapeutą.

Niedługo potem zatrudnił się w domu kultury w Bielsku-Białej, bo interesowała go organizacja wydarzeń kulturalnych. Następnie współpracował przy dwóch edycjach Ogólnopolskiego Festiwalu Piosenki Bajkowej.

– Nie wiem, czy były to przypadki, czy może znaki dla mnie – śmieje się. – W domu kultury również natrafiałem na osoby z niepełnosprawnościami. Pracowali tam instruktorzy, którzy, wierząc w skuteczność arteterapii, chcieli przyciągnąć do swoich pracowni także osoby z dysfunkcjami. W tamtym czasie utrzymywałem kontakt z pewną psycholog, jednocześnie coachem. Wiele rozmawialiśmy o życiu. To ona zapytała kiedyś, czy nie myślałem o kształceniu się na terapeutę. Mimo obaw wybrałem ten kierunek. Cieszę się z tamtej decyzji.

***

– Marzyłem o przeprowadzce do Krakowa – mówi. – Ale gdy tu zamieszkałem, chwilami doznawałem prozaicznych obaw. Martwiłem się, jak to z różnymi sprawami będzie albo czy starczy mi pieniędzy. W takich momentach zaczynałem myśleć o swoich podopiecznych z „Doliny Słońca”. Wówczas natychmiast odnajdowałem w sobie intuicję, że wszystko ułoży się dobrze.

Wie, że ludzie nawykowo postrzegają rzeczywistość. Zachowanie osób z niepełnosprawnością intelektualną może budzić w niektórych zdumienie, niesmak albo nawet lęk. Twierdzi jednak, że kluczem do właściwego postrzegania świata jest umiejętność zaakceptowania ludzi takimi jakimi są, a nie takimi jakimi chcielibyśmy, żeby byli. To właśnie w „Dolinie Słońca” pogłębił w sobie akceptację dla różnorodności świata oraz ludzi. Uczy się tam cierpliwości. Zyskuje przez to wewnętrzny spokój, co pozytywnie owocuje w każdej przestrzeni jego codzienności.

– Czy można akceptować to, że ktoś się ślini, bardzo niewyraźnie mówi, wkłada sobie dłonie do ust albo zebrane z podłogi śmieci? Oczywiście, że można. To też jest ludzkie. A że niezgodne z przyjętym schematem normalności. Cóż… Życie w schemacie ogranicza nas w pewnym stopniu, a w konsekwencji może przynosić ból oraz rozmaite lęki. Pamiętam, jak, pracując w sanatorium w Górkach Wielkich, ze zdumieniem przyglądałem się tańczącemu z niesamowitą energią czterolatkowi. Przyszło mi wtedy do głowy: „Ja tak bym nie potrafił. Nie wypadałoby mi”. Ale potem, kiedy zacząłem tańczyć z dziećmi, poczułem w sobie radosną energię takiego tańca. Wszystkie ograniczające nas schematy tkwią tylko w naszych głowach.

W ośrodku terapeutyczno-rehabilitacyjnym „Dolina Słońca” w Radwanowicach prowadzi zajęcia w pracowni plastycznej. Pamięta, że, kiedy, przed dwoma laty, odbywał tam praktyki, jeden z podopiecznych placówki, 70-letni Józef, z zapałem rysował flagi. Jednak gdy wrócił do Radwanowic, już jako etatowy pracownik, mężczyzna przestał je rysować. Jego schorzenie pogłębiło się na tyle, że nie był w stanie narysować czegokolwiek.

– Siadałem przy Józefie i podawałem mu kredkę – relacjonuje. – Rysował nią jedynie kreskę. Po tygodniu zaproponowałem, by spróbował narysować trójkąt. Nie potrafił tego zrobić. Ale kiedy narysowałem mu tę figurę, pokolorował ją. Co prawda zrobił to nie do końca, umieszczając w trójkącie tylko parę kolorowych kresek, ale było to coś więcej, niż jedna tylko kreska, którą stawiał wcześniej. Po kilku dniach dorysowywał kolejne kreski. W końcu trójkąt był całkowicie zamalowany. Następnie Józef znowu niczego nie malował. Ale za parę dni nabrał ochoty, by nawet samemu rysować trójkąty. Takie starania należy doceniać. Trzeba też chwalić na przykład to, że któryś z podopiecznych „Doliny Słońca” wreszcie samodzielnie umył ręce albo zasunął po sobie krzesło. Każdy człowiek potrzebuje docenienia, podobnie jak ja go potrzebowałem, gdy ciocia czytała moje wiersze. Okazywanie wiary w kogoś zwiększa w tym kimś motywację. I to jest najbardziej fantastyczne. Nie wiem, dlaczego świat stara się nam wmówić, że prawdziwe sukcesy to jedynie coś spektakularnego. Należy cieszyć się drobnostkami.

Twierdzi, że warto posiadać marzenia. Nie wystarczy tylko je mieć. Marzenia należy konkretnie i konsekwentnie realizować. Nawet wtedy, gdy ma się duszę poety. Chciał zamieszkać w Krakowie – zrobił to. Myślał o psychologii – studiuje ją. Planował, po trzydziestce, wydanie tomiku poezji – dwa takie tomiki ukazały się, kiedy nie skończył jeszcze dwudziestu pięciu lat. Co teraz? Marzy o tym, żeby kiedyś  otworzyć własną, klimatyczną galerię, która będzie artystyczną przestrzenią dla każdego i dla różnych form sztuki.

Wojciech Szczawiński