5 sierpnia 2014
2 sierpnia 2014 roku, o 15.00, rozpoczął się obóz szkoleniowo-integracyjny w Lubiatowie. Odbywa się on na terenach byłej bazy wojskowej, gdzie już niedługo zostaną otwarte Warsztaty Terapii Artystycznej Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”. W szkoleniu udział bierze siedmiu wolontariuszy spośród reprezentatywnej grupy osób zaproszonych do udziału w obozie.
Witam Was serdecznie! Nazywam się Zielony Ludek i chcę opowiedzieć Wam co działo się i co będzie się działo w obozie przez najbliższe dni.
DZIEŃ 1. (sobota) Na mój teren w godzinach przedpołudniowych wtargnęło kilka osób z okrzykiem: „Kasiu!!!”. Na początku sądziłem, że przyszli tylko na chwilę, jednak, podsłuchując ich rozmowy i obserwując zachowanie, zdałem sobie sprawę, że czeka mnie kilka trudnych i pełnych wyzwań dni . Sukcesywnie zajmowali mój teren i, nie pytając mnie o zdanie, zaczęli rozbijać obozowisko. Ileż przy tym było nerwów… Z radością obserwowałem jednak, jak, pomagając sobie nawzajem, rozkładają namioty. Niektórzy nawet w 10 minut! Nie wiedzieli jeszcze wtedy, że czeka ich bardzo męczący, długi i wymagający kreatywności dzień. Pierwszym zadaniem było stworzenie Domu przy użyciu udostępnionych im środków. Wymagało to pomysłowości, elastyczności, dużego zaangażowania i współpracy. Dom stopniowo przybierał formę prawdziwego Domu. W Domu można znaleźć takie pomieszczenia, jak: kuchnia, miejsce szkoleniowe, miejsce wypoczynku, mobilna jadalnia oraz toaleta, prysznic i zaplecze sanitarne. Po działaniach, które dokończone zostały w dniu następnym, trenerzy przygotowali uczestnikom pyszną kolację, na którą zaprosili wolontariuszy na plażę w Lubiatowie. Podczas kolacji mieli okazję lepiej się poznać, porozmawiać i podsumować wydarzenia minionego dnia. Mniam!
DZIEŃ 2. (niedziela) Dzień ten pełen był wyzwań i dostarczył wszystkim wielu emocji. O godzinie 9.00 wszyscy wspólnie zjedli plenerowe śniadanie przygotowane przez uczestników obozu. Po śniadaniu rozpoczęli szkolenie prowadzone przez Izabelę Jabłońską-Piłat. Zagrali w „Jeden z siedmiu”, a zadawane pytania dotyczyły wiedzy na temat działań realizowanych przez Fundację Anny Dymnej „Mimo Wszystko”. Nagrodą główną była koszulka z autografem Pani Ani. Później przedstawiona została im prezentacja dotycząca działalności „Doliny Słońca” w Radwanowicach oraz efekty pracy podopiecznych. Wolontariusze zostali również mile zaskoczeni listem i filmem, które zostały przygotowane przez uczestników Warsztatów Terapii Artystycznej. Po wspólnie zjedzonym obiedzie czekało na nich ostatnie zadanie przewidziane na ten dzień, a mianowicie PODCHODY! Ileż oni się nachodzili! Każda z trzech drużyn otrzymała na telefon MMS-a ze zdjęciem miejsca, jakie miała odnaleźć w celu pozyskania dalszych wskazówek. Do obozu powrócili po prawie 3 godzinach, wszyscy niesamowicie zmęczeni, niektórzy poirytowani ale usatysfakcjonowani z osiągniętego celu. Ostatecznym elementem zadania było złożenie hasła ze słów, które każda z drużyn znalazła na terenie obozu. W ostatnich 4 minutach przeznaczonych na zakończenie zadania udało się im znaleźć pozostawiony pod kamieniami prezent, którym były specjalnie dedykowane na obóz koszulki i prezenty od podopiecznych z „Doliny Słońca”. Dzień zakończono podsumowaniem i wspólnym posiłkiem, a każdy mógł wyrazić swoje zdanie na temat minionego dnia. Na koniec jednak czekało na nich zadanie specjalne – musieli pomóc w wypchnięciu samochodu, który ugrzązł w piasku.
DZIEŃ 3. (poniedziałek) Zgadniecie, co wolontariusze otrzymali od Kasi i Pawła, którym wczoraj pomogli w wypchnięciu samochodu z piasku? Otrzymali smaczną tartę malinową i wielki kosz z owocami oraz innymi dodatkami! Drużyna obozowiczów cały poniedziałek spędziła w terenie, gdzie czekały na nich rozmaite zadania. Musieli m.in. rozwiązać łamigłówki logiczne, a także wykazać się dużą sprawnością fizyczną. Istotnym elementem była również współpraca, zgranie grupy, ponieważ bez tego nie udałoby się osiągnąć zamierzonego celu. Na początku przygody trenerzy, za pomocą specjalnie przygotowanego zadania, pokazali grupom, że łatwiej jest działać razem aniżeli w pojedynkę. Później skupiono się na ważnym aspekcie dotyczącym bezpieczeństwa i zorganizowano szkolenie medyczne z zakresu pierwszej pomocy. Każdy z uczestników musiał wykazać się zdobytą podczas szkolenia wiedzą i umiejętnościami, wykorzystując zdobytą teorię w działaniu praktycznym. Kolejnym wyzwaniem była m.in. przeprawa nad rzeką na linie, wspinaczka na 5-metrowy słup z wykorzystaniem tylko 3 szczebelków, które osoba wspinająca się musiała przekładać na coraz wyższy poziom, umożliwiając sobie dotarcie na sam szczyt, by wykonać na nim jaskółkę. Nie było to proste zadanie ze względu na to, że słup w pionie stabilizowany był przez pozostałą część grupy za pomocą lin rozchodzących się niczym parasol. Następnymi zadaniami były przejście po linie oraz slalom kajakowy. Finalnym elementem sprawdzającym zdobytą przez wolontariuszy wiedzę była pozoracja wypadku, w którym poszkodowanymi stały się 3 osoby. Obozowicze musieli udzielić im pierwszej pomocy na podstawie wiedzy, jaką zdobyli. Nie można przemilczeć faktu, że jednym z poszkodowanych był Paweł, którego, z wiadomych przyczyn, wszyscy nazywali Kamilem Bednarkiem, zaś kolejnym – nasza wspaniała, cudowna, kochana Trenerka Katarzyna W., która jako żona/matka (niepotrzebne skreślić) w niebywale zaskakujący, ekscytujący, profesjonalny, na miarę Oscara sposób odegrała atak paniki. Ponadto wolontariusze mieli również okazję podziwiać krajobraz z wieży strażackiej, skąd widać było morze oraz pobliskie tereny. Pogoda, niestety, nie dopisała, ponieważ po południu nadeszła burza obfitująca dużymi opadami. Strasznie zmokłem. Moi Przyjaciele byli jednak niezwykle usatysfakcjonowani, pomimo zmęczenia i przemoczenia.
DZIEŃ 4. (wtorek) W dniu dzisiejszym chcę przedstawić Wam sylwetki wszystkich tych, którzy mi przeszkadzają. Kasia Walaszek – Trenerka, 18 lat i kilkaset doświadczenia, profesjonalna aktorka, lubi odgłos chrupania oraz siorbania, zna wszystkie smaki i kolory waty cukrowej, śmieje się jak zapowietrzona rura wydechowa samochodu, niedowidzi, ale świetnie słyszy, śpioch, nie zna znaków drogowych, lubi Myszkę Minnie i inne infantylne postaci, a także chupa-chups jabłkowe i Visolvit. Agnieszka Grzechnik – Trenerka, 4 lata młodsza od Kasi W., ma „fajne dziury w spodniach i ciepłe ciało” (Kasia W.), lubi jeździć samochodem, genialny fotoreporter, często dogaduje ludziom, jest fanką seriali, w których leje się krew, myli ludzi ze zwierzętami, nie śpi w nocy, bo trzyma namiot, myli szum morza z pociągiem. Paulina Walotek – Trenerka, niewiele starsza od Kasi i Agnieszki, lubi konie, ma dwóch wspaniałych synów: Jowana i Milana, ma do siebie duży dystans, pozwala wolontariuszom jeździć swoim samochodem, prowadzi szkolenia z wymyślnymi zadaniami, świetny dźwiękowiec, ma ciekawy kolor oczu. Izabela Jabłońska-Piłat – Trenerka, nieco młodsza od Kasi, ma cudnego syna Frania, organizuje świetne teleturnieje i dba o aranżacje dźwiękowe, organizuje produkty dla obozowiczów i spełnia nawet najbardziej wymyślne prośby, m.in. czerwony dywan do toalety. Nie kupiła jednak zamówionej przez obozowiczów zmywarki. Aleksandra Gbyl – Wolontariuszka, lat 23, lubi podlewać petunie, preferuje morskie kąpiele w dodatkowej parze spodni, „łapie gumę” w kółkach od walizki, rany dezynfekuje zmywaczem do paznokci, niczym ślimak przemieszcza się ze swoim czteroosobowym namiotem na grzbiecie, z większą pasją wykonuje role męskie niż żeńskie, z dumą krzyczała, że rąbała drewno na opał. Łukasz Kozos – Wolontariusz, lat 22, tańczy z lisami, osiągnąwszy kompromis z mrówkami przesunął mrowisko i w tym miejscu rozbił swój namiot, po czym go przeniósł, jako cukiernik świetnie doprawia bolońskie sosy po chińsku, posiada trzecią nerkę, niczym skaut niesie pomoc o każdej porze dnia i nocy. Karolina Cząstka – Wolontariuszka, lat 23, chce kupić ręcznie dmuchany, samopompujący się materac, zawsze skora do pomocy i krojenia pomidorów z przepaską na oczach, nosi melonik na głowie, cewnikuje kolegów butelką po wodzie mineralnej, przełamuje swoje bariery, idzie jak burza przez „Jeden z siedmiu” i nie pozostawia złudzeń innym uczestnikom. Przemysław Przeradzki – Wolontariusz, lat 41, przestrzega przepisów BHP – niczym buldożer przeorał na 1m głębokości cały teren obozowiska w poszukiwaniu bomby atomowej, a wywiózł taczką 10 ton kamienia, pasjonat zegarków i klubu zegarkowego, na co dzień choleryk, podczas zabawy w podchody wykazał się jednak stoickim spokojem. Rafał Sternicki – Wolontariusz, lat 44, wywołuje długie i budzące skrajne emocje rozmowy, dzieli role na męskie i żeńskie, najwcześniej wstaje i jest wielbicielem lodowatych kąpieli w morzu, w wolnych chwilach książkowy mól, a w podróży pożeracz os, „nie ma wielkich rzeczy”. Anita Morga – Wolontariuszka, lat 20, najzwinniejsza uczestniczka obozu, wspina się niczym Mop, najpilniejsza uczennica Sokoła, zachowuje zimną krew w każdej sytuacji, „ma dziwne imię”, uwielbia zmywać naczynia z Kubą. Jakub Maks – Wolontariusz, lat 23, stawia namiot w 10 minut, komplementuje Katarzynę W. w subtelny sposób, właściciel kubka z Puchatkiem, który zabiera ze sobą nawet na plażę, zmywa makijaż zmywaczem do paznokci, karmi żaby bigosem, miłośnik kąpieli w morzu o 4.00, kąpie się jako ostatni. Teraz opowiem Wam trochę o przebiegu dzisiejszego szkolenia prowadzonego przez Paulinę. Wszystko zaczęło się od prezentacji dotyczącej tematyki niepełnosprawności. Po zapoznaniu się z teorią, obozowicze dostali specjalne zadanie. Było nim wcielenie się w role osób niepełnosprawnych, ale…. Dodatkowym utrudnieniem był fakt, że wspólnymi siłami, musieli w swojej niepełnosprawności uzupełniać siebie nawzajem i ugotować obiad. Niektórzy z nich byli całkowicie sparaliżowani i mogli poruszać tylko głową (Kubie związano ręce i nogi, posadzono go na wózku inwalidzkim i nie mógł wykonywać żadnych ruchów), inni byli głuchoniewidomi (Rafał miał stopery w uszach i przepaskę na oczach), niewidomi, niesłyszący, mieli amputowaną rękę lub byli sparaliżowani od pasa w dół. Zadanie było niezmiernie trudne, ponieważ z niektórymi nie było możliwości komunikacji ze względu na ich prowizoryczną niepełnosprawność. Mimo wielu trudności grupa jednak osiągnęła cel i sporządziła, podała oraz zjadła obiad przy wspólnym stole. Co prawda trwało to dłużej niż zwykle, jednak udało im się za pomocą tego zadania zrozumieć, że w zespole działa się silniej i skuteczniej oraz uświadomiło, z jak wieloma problemami borykają się osoby niepełnosprawne.
DZIEŃ 5. (środa) Na obozowiczów od rana czekało intensywne, wymagające kreatywności oraz pełnego, całodziennego zaangażowania szkolenie, które poprowadziła Agnieszka. Szkolenie rozpoczęło się tuż po śniadaniu, czyli o godzinie 10.30, a jego ostatecznym celem było zdobycie wiedzy na temat zarządzania projektem oraz teoretyczne zaopatrzenie się w umiejętności przydatne do sobotniego eventu. Aaaa… No tak, zapomniałem powiedzieć Wam, że to wszystko, co tutaj się dzieje, jak to mówi Kasia W.: „Jest po coś”. W sobotę wolontariusze mają za zadanie zorganizować wydarzenie skierowane do mieszkańców Lubiatowa. Podczas 7-godzinnego szkolenia grupa miała do wykonania specjalne zadanie. Musieli oni przygotować 10-minutowy projekt dla Milana, Jowana oraz Franka. Projekt zakładał przygotowanie dla każdego z chłopców miejsc takich, jak: kosmos i safari. W ostatniej chwili jednak podjęto decyzję o dodatkowym zadaniu, jakim było zaplanowanie czasu dla Frania. Grupa zdecydowała się na organizację podchodów w lesie, gdzie Franek miał rozwiązać zagadki, zdobywając punkty po drodze. Safari cieszyło się takimi atrakcjami jak: przejazd Land Roverem, poszukiwanie elementów ostatecznie składających się w łódź. W kosmosie można było zobaczyć m.in. planety, gwiazdy, położyć się na karimatach i odprężyć, zrelaksować po pełnym emocji dniu. Wszyscy chłopcy byli niezmiernie zadowoleni i zainteresowani. Dla wolontariuszy największą nagrodą była odczuwana przez dzieci ekscytacja i radość. Dzień obozowicza błąkającego się po kosmosie i safari zakończono wspólnym ogniskiem i pieczeniem kiełbasek.
DZIEŃ 6. (czwartek) I nastał pierwszy dzień intensywnych przygotowań do sobotniego pikniku integracyjnego. Obozowicze, zaraz po śniadaniu, przystąpili do pracy. Oj działo się… Tego dnia pracowali do późnych godzin wieczornych. Przyniosło to jednak spore rezultaty – dotarli do wielu osób mieszkających w Lubiatowie i Choczewie, a także do przebywających tu turystów, zapraszając ich na piknik. Plakaty zawisły w wielu sklepach, restauracjach, na kempingach. Ulotki rozdawali zarówno na plaży, jak i na ulicy, gdzie spotykali się z dużym zainteresowaniem przechodniów. Po zakończonych pracach w terenie powrócili znowu do obozu, by tutaj, wraz z pomocą trenerek, zaplanować kolejny dzień, omówić to, co udało się już osiągnąć i przemyśleć, co jeszcze można zrobić. Przyglądałem się ich pracy do samego końca. To, co zaplanowali na kolejny dzień, wydawało mi się nierealne, tyle jeszcze pracy było przed nimi. Ciekawe, czy uda im się wszystko przygotować na czas…
DZIEŃ 7. (piątek) Oj, tego dnia wiele się działo… Wolontariusze od rana zabrali się do pracy, a naprawdę było co robić. Zespół podzielił się zadaniami w taki sposób, by każdy zajął się tym, w czym czuje się dobrze. Działania skupiły się przede wszystkim na pozyskiwaniu sponsorów, którzy chcieliby wesprzeć organizowany przez obozowiczów piknik, oraz na znalezieniu osoby, która użyczyłaby profesjonalnego sprzętu nagłaśniającego oraz rzutnika. Wydawało mi się, że będzie trudno wypożyczyć taki sprzęt. Jednak znaleźli się ludzie, którzy zechcieli pomóc i udało się! Byłem pod ogromnym wrażeniem, jak wiele życzliwych osób chciało udzielić wsparcia. Dobro naprawdę powraca! Wolontariuszom udało się pozyskać sprzęt, a także różne pyszności, które zostały przeznaczone na poczęstunek w czasie pikniku: drożdżówki, ciasteczka, napoje, paluszki etc. Było tego naprawdę sporo. Bardzo się cieszyłem i kibicowałem do końca dzielnym obozowiczom. Byłbym zapomniał! Czy wiecie, co tego dnia obozowicze zjedli na obiad? Nie uwierzycie! Pierogi z jagodami! I to przygotowane w moich lubiatowskich warunkach! Wiecie, kuchnia polowa, westfalka, deska zaadaptowana na stolnicę… Takie pyszności sprządziła dla wszystkich Iza! Przez kilka dobrych godzin przygotowywała pierogi, których było około 200 sztuk! Wszystkim baaaardzo smakowały! Mniam!! Ja też pod koniec spróbowałem kilku. Muszę przyznać, że tak dobrych pierogów to dawno nie jadłem! Izo – DZIĘKUJEMY!:) Gdy już wszystkie brzuchy były napełnione, wolontariusze i trenerzy zakasali rękawy i zabrali się za sprzątanie budynku Warsztatów Terapii Artystycznej oraz terenu do niego przylegającego. Ileż tam było pracy! W końcu to jeszcze teren budowy. Jednak dla naszych dzielnych obozowiczów to żaden problem. Gdy zobaczyłem, z jakim zapałem pracowali cały dzień, a teraz jeszcze sprzątali, nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Sprzątali bardzo długo, niektórzy w ogóle nie położyli się spać tej nocy. Pracowali do białego rana, aby wszystko dopiąć na ostatni guzik. Podziwiam ich zapał. Ja położyłem się na chwilę spać. Gdy rano wstałem, nie poznałem budynku warsztatów. Teren dookoła budowli był solidnie posprzątany, a w środku po prostu lśniło! Zmyta kilkanaście razy podłoga, przeniesione wszystkie niepotrzebne sprzęty, poukładane i przygotowane na piknik… Tak, to będzie piękny dzień!
DZIEŃ 8. (sobota) Wiecie co? Tak pięknie to tu jeszcze nie było. Od rana czuć było w powietrzu, że za chwilę będzie się działo coś ważnego. Ostatnie poprawki, dopięcie szczegółów i… zaczęło się! O 10.00 na terenie Warsztatów Terapii Artystycznej rozpoczął się Piknik Integracyjny „Spotkamy się w Lubiatowie”! Spędziłem tam cały dzień! Było tyle atrakcji! Może od początku opowiem Wam, co tam się działo. Otóż każdy z Gości mógł znaleźć coś, co go interesowało. Na zewnątrz dzieci tworzyły ogromną, kolorową łąkę. Każdy mógł pokolorować kwiatek, motylka czy ślimaka. Ja, niestety, nie umiem za dobrze malować, więc zrezygnowałem z tego, ale za to z przyjemnością patrzyłem na dzieci, które z zapałem pracowały. Potem każdy mógł sprawdzić, jak to jest być osobą niepełnosprawną. Wolontariusze przygotowali stoisko, na którym znalazły się gogle imitujące różne wady wzroku, słuchawki wyciszające oraz wózek inwalidzki. Muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie próbowałem jeździć na wózku, nie patrzyłem też przez takie okulary. Było to bardzo trudne, ale dało do myślenia. Choć przez chwilę poczułem, jak trudno jest się poruszać, pokonywać różne bariery architektoniczne. To była ważna lekcja. Widziałem też samochód dostosowany do potrzeb osoby poruszającej się na wózku. Podziwiam takich kierowców. Jak już mówimy o samochodach, to nie mogło oczywiście zabraknąć Landka! Wolontariusze ozdobili bagażnik taśmą fundacyjną, wyglądał naprawdę super! Był też świetną atrakcją dla dzieci – każdy mógł wejść, zrobić sobie w nim zdjęcie. No i najważniejsze – tuż przed wejściem do budynku ustawiono dużą tablicę. Na początku nie wiedziałem, o co chodzi. Dopiero później dowiedziałem się, że nie jest to taka zwykła tablica. Obozowicze zaprosili wszystkich mieszkańców Lubiatowa i Choczewa do stworzenia wspólnej pocztówki znad morza, którą prześlą do Podopiecznych z „Doliny Słońca”. Cóż za genialny pomysł! Tak wiele osób podpisało się na kartce, przesyłając pozdrowienia, rysując coś, czy pisząc kilka miłych słów. Jeszcze nigdy nie widziałem tak dużej kartki i tak wielu osób, które chciały włączyć się w jej przygotowanie. W końcu nie potrzeba wiele, by sprawić radość innym. Wiele atrakcji czekało też w budynku. Ważnym miejscem była sala kinowa, w której ustawiono kanapy i, dzięki rzutnikowi, każdy mógł obejrzeć Festiwal Zaczarowanej Piosenki im. Marka Grechuty. W taki oto sposób obozowicze przenieśli Gości na krakowski Rynek. Powiem Wam, że bardzo mi się to podobało. Mogłem tam wygodnie usiąść, zrelaksować się, posłuchać, jak pięknie dzieci i młodzież śpiewają. Tuż obok sali kinowej znajdowała się „Galeria z Doliny Słońca”. Jakie piękne obrazy tam widziałem! Wszystkie stworzone właśnie przez podopiecznych z Radwanowic. Chciałbym tak potrafić malować, jak Oni. Opowiadała o nich sporo Iza. Przy okazji można było dowiedzieć się też wiele ciekawych rzeczy o działalności Fundacji, projektach, które są realizowane, o wolontariacie. Chciałbym zostać wolontariuszem i być jednym z „Zielonych”, bo oni tyle rzeczy wspólnie robią dla innych, pomagają ludziom w wielu sytuacjach, mają w sobie tyle radości i energii. Też chcę być takim wolontariuszem! Wracając do pikniku… Zobaczyłem także budynek Warsztatów Terapii Artystycznej od środka! Niesamowity! Słyszałem wiele o tym, jakie pracownie tutaj powstaną i jakie zajęcia będą prowadzone dla osób z niepełnosprawnością intelektualną. A wiecie, że pozostały już ostatnie prace i niedługo warsztaty zostaną otwarte? Bardzo się z tego cieszę. Będę miał tu więcej przyjaciół, już nie mogę się doczekać! Poza tym około południa zawitał do nas prawdziwy kucyk. Przybył z dwiema paniami. Każde dziecko mogło na nim usiąść, przejechać się czy zrobić sobie zdjęcie. Ależ było radości! Mało tego, przyjechali do nas również klauni! Niedaleko, bo w Łebie, występował wieczorem cyrk i nasi wolontariusze zaprosili klauna i żonglera do nas, aby pokazali dzieciom kilka sztuczek. Wiecie co, sam próbowałem potem żonglować szyszkami, ale coś mi to nie wychodziło. Muszę chyba iść na jakiś kurs. To jednak nie koniec niespodzianek, jakie przygotowali organizatorzy pikniku. Zaprosili oni także niezwykłą osobę – Natalię Modzelewską, finalistkę Festiwalu Zaczarowanej Piosenki im. Marka Grechuty. Natalia przybyła ze statuetką i mało tego – zaśpiewała dla nas w budynku warsztatów! Ach… co za głos! Jej śpiew na długo pozostanie w mojej pamięci! Jeszcze nigdy nie słyszałem, aby ktoś tak pięknie śpiewał. Cóż to był za dzień, pełen wzruszeń i niespodzianek! Po tak pięknym pikniku, na którym spotkałem sporo mieszkańców mojego Lubiatowa oraz poznałem wiele osób, które przyjechały tutaj na wakacje, poszedłem chwilę odpocząć. Jednak nie na długo. Wieczorem, gdy już piknik się skończył i wszystko zostało posprzątane, obozowicze urządzili sobie ognisko. Nie zabrakło długich rozmów, pieczenia kiełbasek, ciepłej herbatki. A i jeszcze coś – Agnieszka znalazła sobie nowego kolegę! Zaprzyjaźniła się z Lisem, który pilnuje terenu niczym dobry pies. Specjalnie dla niego przygotowała sobie patelnię i jakiś drewniany kołek, chciała chyba zagrać mu coś na niej, ale biedak się przestraszył i uciekł. Szkoda. Tak oto zakończył się jakże intensywny dzień. Wszyscy włożyli wiele wysiłku i pracy, aby wszystko przygotować, ale przyznaję – było pięknie. Każdy, kto przyszedł choć na chwilę, był bardzo zadowolony.
DZIEŃ 9. (niedziela) Ostatni dzień obozu… Buuu… jest mi bardzo smutno, bo wszyscy zaczęli się już powoli pakować. I pewnie za chwilę mnie opuszczą. Muszę Wam jednak opowiedzieć o czymś, co się dzisiaj wydarzyło. Od rana wszyscy krzątali się w kuchni, czuć było jakąś konspirację, szybkie przygotowania do śniadania, kompletowanie wszystkiego. Nie wiedziałem, co się dzieje. Nagle zobaczyłem, że na nasz teren przyszły dwa piękne konie z pobliskiej stadniny wraz z dwiema paniami. Nie zgadniecie, co nasi obozowicze wymyślili! Otóż Paulina bardzo chciała zobaczyć morze, bo dawno nie była na plaży, dlatego też postarano się najpierw o konia, by mogła bezpiecznie dotrzeć na plażę. Towarzyszyły Jej w tej wyprawie trenerki. W tym czasie wolontariusze przygotowali wszystko, co było potrzebne na śniadanie i wyruszyli tuż za nimi, niosąc różne smakołyki. Gdybyście widzieli minę Pauliny! Była zaskoczona, ale i bardzo szczęśliwa. Wiecie co, to była najpiękniejsza chwila, jaką tam przeżyłem, ponieważ wspólnymi siłami wolontariuszy i trenerek udało się sprawić komuś tyle radości. Oni naprawdę są niesamowici! Po zjedzonym śniadaniu na plaży, powrócili do obozu. I niestety.. spakowali się, pożegnali i wyruszyli w drogę powrotną do domu. Znowu zostałem sam, choć może nie zupełnie, mam tu przecież jeszcze kilku przyjaciół. Czasem odwiedzi mnie Lis, którego Agnieszka oswoiła. Mam nadzieję, że wolontariusze i trenerki wrócą tutaj niedługo i mnie odwiedzą. Będę na nich czekał w lubiatowskim lesie. Tymczasem żegnam się już z Wami. Pamiętajcie, wszystko, co się wydarzyło, było po coś. Nie zapominajcie o tym. Do zobaczenia! Wasz Przyjaciel, Zielony Ludek |