Dołącz

15 lipca 2013

Lubiatowo 2013, dzień trzeci

Dzień przywitaliśmy pałaszując mistrzowską jajecznicą, będącą zasługą Asi oraz dziewczyn pełniących dziś dyżur kuchenny. Poranek był chłodny, ale przy smaku śniadania zupełnie nie miało to znaczenia. Choć nie byliśmy wyspani, bo wczorajsze ognisko długo się paliło, zajęliśmy się pracami, których wczoraj nie udało nam się skończyć.

W międzyczasie w głowach rodziły się początki  naszego obozowego hymnu. Wielce pomocna okazała się być  tutaj Strefa Pozytywnego Myślenia stworzona przez nas dzień wcześniej, gdzie w siedząc w grupce na zielonej plandece próbowaliśmy spisać naszą radosną twórczość.

O 12.15 rozpoczęliśmy I część szkolenia dotyczącego fundacji . Ania i Gosia starały się nam przybliżyć jej działalność, wyczulając tym samym na pewne nieścisłości związane z postrzeganiem tej organizacji przez ludzi. Później, w kilkuosobowych grupach, musieliśmy opisać, czym zajmuje się fundacja. Wiatr, który nieustannie coś zrywał i przewracał, nieco utrudniał prowadzenie szkolenia, rozpraszając uwagę zarówno prowadzących, jak i szkolących się Wolontariuszy. Kiedy szczęśliwie dobrnęliśmy do końca,  przyszedł czas na obiad, który, z wielkim apetytem, zjedliśmy.

Następny punkt programu stanowiło szkolenie dotyczące pozyskiwania środków. Dziewczyny przybliżały nam, czym zajmuje się dział fundraisingu, w jaki sposób fundacja zapewnia sobie środki  na działalność i jak ogromną rolę odgrywają w jej życiu sponsorzy i darczyńcy. Podczas szkolenia poznaliśmy też magiczną moc słów „dziękuję” oraz „proszę”. Pod koniec szkolenia zamieniliśmy się w fudraiserów i, mając zaledwie minutę, musieliśmy przekonać milionera „Bila Gadsa” do tego, by wsparł działania fundacji… Koniec szkolenia zwiastowały tajemnicze uśmiechy Ani, Kasi i Gosi oznaczające tylko jedno: one coś kombinują. Istotnie tak było, bowiem na zakończenie Ania wręczyła nam list od Kasi Walaszek. Wiadomość informowała, że mamy podzielić się na trzy grupy. W każdej z grup jedna osoba dostała MMS ze zdjęciem miejsca, do którego grupa musiała dotrzeć,  by dostać kolejną wskazówkę. Na wykonanie tego zadania mieliśmy zaledwie godzinę. Gra była warta „świeczki”, bowiem jej powodzenie gwarantowało nam kluczyki do land rovera, który mógł nam znacznie ułatwić zadania związane z organizacją sobotniego wydarzenia. Organizatorki zadbały o to, aby kartki z kolejnymi podpowiedziami były trudne do znalezienia. Pozostając w stałym kontakcie telefonicznym konsultowaliśmy miedzy sobą postępy w poszukiwaniach kolejnych podpowiedzi. Kiedy dwie grupy dostały „zielone światło”, oznaczające koniec zadania, jedna nieustannie szukała kartki z pierwszą podpowiedzią. Wszyscy zaangażowali się w pomoc. Teren wokół potencjalnego  miejsca,  gdzie mogła być podpowiedź, został centymetr po centymetrze przetrząśnięty przez 12-osobową ekipę. Czas powoli się kończył, ale kartki – ani śladu…Kombinowaliśmy tworząc kolejne teorie ukrycia kartek. Dwie minuty przed końcem zadania, kiedy perspektywa wygrania samochodu zaczęła się powoli oddalać, Sonia krzyknęła magiczne „Znalazłam! Mamy podpowiedź!”. Biegiem ruszyliśmy do kolejnego miejsca, gdzie była ukryta ostatnia kartka. Dostaliśmy „zielone światło”. Mamy trzy „zielone światła”, a zatem kluczyki do samochodu są nasze.

To jednak nie był koniec „podchodów” w samochodzie, do którego weszła cała dwunastka… Metodą „burzy mózgów” usiłowaliśmy znaleźć odpowiedź na pytanie: „Gdzie Włoch mówi: «smacznego»?”, co było równoznaczne z celem samochodowej wyprawy. Odpowiedzią na to pytanie stała się nazwa knajpy, w której zjedliśmy przepyszną kolację. Dzień zakończyło prezentowanie obozowego hymnu oraz, wywołujące salwy śmiechu, kalambury.

To był niezwykły dzień, który zintegrował nas jeszcze bardziej. Moc współpracy sprawiła, iż zadania zakończyły się sukcesem.