Dołącz

9 kwietnia 2021

Lider nieoczywisty

Delikatna, życzliwa, skromna, empatyczna, kulturna – sprawia wrażenie, że cech przywódczych jej brak. Potrafi być jednak niezwykle wyrazista w kreowaniu działań oraz kierowaniu gronem naszych wolontariuszy, w wyznaczaniu oraz egzekwowaniu zadań. Dlatego o naszej Anicie mówimy, że liderem jest nieoczywistym.

– Dlaczego zostałaś wolontariuszką?

– Kiedy dawniej zadawano mi to pytanie, wyjaśniałam, że życie ułożyło mi się dobrze. Czas więc było odwdzięczyć się, robić coś dla innych. Ale tak naprawdę szukałam dla siebie nowej przestrzeni, w której mogłabym się realizować poza uczelnią. Pragnęłam poznawać ludzi myślących podobnie jak ja. Na studia do Krakowa przyjechałam w 2012 roku. Początkowo myślałam o wolontariacie w schronisku dla zwierząt. Kolega opowiedział mi jednak o Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”. Skontaktowałam się więc z Kasią Walaszek, ówczesną koordynatorką Biura Młodych, i poszłam na pierwsze wolontariackie spotkanie.

– Jak je wspominasz?

– Pamiętam ten dzień jak dzisiaj. Był słoneczny początek listopada. W sali konferencyjnej biura fundacji odbywało się spotkanie poświęcone przygotowaniom do wieloletniej, corocznej inicjatywy wolontariuszy  – bożonarodzeniowego Kiermaszu Świątecznego. Z Kasią Walaszek rozmawiałam tylko przez telefon. Nie wiedziałam, jak wygląda. Sądziłam, że, jako koordynatorka wolontariatu, wyznacza jedynie zadania, a potem je rozlicza. Tymczasem pod koniec spotkania dotarło do mnie, że Kasia siedzi wśród nas i pracuje jak wszyscy. Potem okazało się, że nasza koordynatorka, podobnie jak inni wolontariusze, opiekuje się również podopiecznymi. Nie jest też dla niej problemem pozamiatanie podłogi albo posprzątanie toalety. To świetny wzór lidera. Jej postawa odczarowała w mojej głowie wyobrażenie o postaci koordynatora, który tylko nadzoruje działania. Kasia niezwykle mnie ujęła. Ogólnie byłam bardzo pozytywnie zaskoczona tamtym spotkaniem. Przyjęto mnie ciepło, naturalnie. Chciałam zostać z takimi ludźmi. Zjawiłam się więc na kolejnym spotkaniu. Innego wolontariatu już nie szukałam. W grudniu, podczas Kiermaszu Świątecznego, zajęłam stanowisko w budynku Uniwersytetu Ekonomicznego, gdzie studiowałam.

– Zwykle wolontariat kojarzy się z zapałem, radosnym i spontanicznym pomaganiem…

– …  i to są właściwe skojarzenia. Jednak wolontariusz musi być również osobą odpowiedzialną. Za własne działania oraz te, które realizuje w grupie. Powinien też umieć przyznać, że jakieś zadanie go przerasta, a nie zwodzić wymówkami.

– Niełatwo przyznać się do tego, że początkowy entuzjazm okazał się słomianym zapałem.

– Jeden z naszych wieloletnich wolontariuszy wspominał niedawno, jak na początku swoich działań w fundacji zobowiązał się pomagać osobie obłożnie chorej, której rodzice byli w podeszłym wieku. Wspierał ich w prozaicznych czynnościach. Chory miał krwiaka mózgu, założoną sondę do żołądka. Trzeba go było obracać, by nie miał odleżyn. Nasz wolontariusz przyznał, że wytrzymał pół roku. Był zmęczony przede wszystkim psychicznie. Zdarzały się też sytuacje, które, jak wspominał, budziły w nim obrzydzenie. Kiedy rodzice chorego częstowali go herbatą i – nie zdając sobie z tego sprawy – stawiali szklankę obok zapełnionego pojemnika do odflegmiania, to robiło mu się niedobrze. Ostatecznie poinformował, że robić może wiele, lecz do bezpośredniego wolontariatu przy chorych zwyczajnie się nie nadaje. Normalna rzecz. Ale czy wszyscy od razu jesteśmy tego świadomi? Oczywiście, że nie. Często musimy podejmować wiele prób, żeby, tak jak wspomniany wolontariusz, móc dowiedzieć się czegoś o sobie i poznać własne możliwości.

– Nieraz wolontariusze mają powierzane bardzo odpowiedzialne zadania. Twoja praca polega również na egzekwowaniu skuteczności ich działań. Tymczasem nie sprawiasz wrażenia lidera, który potrafi podnieść głos i cokolwiek egzekwować.

– Wolontariat jest fantastyczny również dlatego, ponieważ pomaga odkrywać w sobie rozmaite cechy charakteru, na przykład odwagę albo umiejętność komunikacji w grupie. To nie tylko moja opinia. Pamiętam, że byłam niezwykle zaskoczona, gdy, w 2014 roku, po dwudniowym szkoleniu przed Festiwalem Zaczarowanej Piosenki, powierzono mi koordynację grupą wolontariuszy podczas koncertu finałowego na krakowskim Rynku Głównym. Nigdy nie widziałam siebie w roli liderki. Nie rozpoznawałam w sobie żadnych przywódczych cech. Pomyślałam jednak, że skoro inni zauważyli we mnie potencjał, to chcę się sprawdzić. Inna rzecz, że lubię podejmować wyzwania, które – jak podpowiada mi intuicja – mogą mnie rozwijać. Przez kilka tygodni przygotowałam się do tamtego wydarzenia, przeanalizowałam wiele opcji. Sporo rzeczy miałam przepracowanych w głowie. Oczywiście, zdawałam sobie sprawę, że wszystkiego przewidzieć nie można. Wiedziałam więc, że muszę być również elastyczna. Nieznacznie uspokajał mnie fakt, że mianowano mnie liderką nielicznej grupy wolontariuszy.

– Jak wspominasz swój pierwszy Festiwal Zaczarowanej Piosenki?

– Działałam na adrenalinie, niezwykle skupiona na zadaniach oraz ludziach, z którymi pracowałam w grupie. Traktowałam te zadania jakby były najważniejsze i bez których festiwal nie mógłby się odbyć. Z innych rzeczy niewiele pamiętam. Nie kojarzę na przykład artystów, którzy występowali na scenie. Emocje zeszły ze mnie dopiero po zakończeniu festiwalu, następnego dnia, w poniedziałek.

– Czy mimo delikatności, którą emanujesz, potrafisz być stanowcza?

– Jestem raczej łagodna i długo cierpliwa. Kiedy jednak wymaga tego sytuacja, taka właśnie się staję. Jak wspomniałam, do bycia wolontariuszem nie wystarczą dobre chęci. Należy być przede wszystkim obowiązkowym, sumiennym i zaangażowanym. Wolontariat to nie chwilowa fanaberia, lecz działanie na rzecz potrzebujących. Dlatego tak ważna jest odpowiedzialność oraz wiedza. Stąd szkolenia, które fundacja organizuje dla naszych wolontariuszy. Nie chodzi o to, by od razu podejmować się opieki nad osobą obłożnie chorą i poświęcać siebie do cna. Owszem, mamy wolontariuszy, którzy zajmują się taką opieką i doskonale się w niej sprawdzają. Ale są też tacy, którzy pomagają tylko w pracach biurowych albo przy realizacji Festiwalu Zaczarowanej Piosenki, „Albertiany” bądź pozostałych flagowych projektów. Inni udzielają na przykład korepetycji. W okresie pandemii wolontariusze mocno zaangażowali się we wspieranie naszych podopiecznych, prowadząc internetową zbiórkę pieniędzy na dostarczane pod drzwi posiłki czy szyjąc maseczki, gdy zaczęło brakować ich w sklepach. Zakres działań Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko” jest na tyle wielowymiarowy, że, jak sądzę, każdy, kto wolontariat traktuje serio, znajdzie tu dla siebie satysfakcjonujące zajęcie.

 

 

– Wspominasz o satysfakcji. Lata temu Anna Dymna powiedziała w jednym z wywiadów: „Nie można pomagać komuś po coś. Pomaga się z potrzeby serca i tak naprawdę zawsze robi się to dla siebie. Jeden dojrzewa do tej myśli wcześniej, drugi później, trzeci pewnie zbyt późno”.

– Trudno się z tym nie zgodzić. Anna Dymna wie, co mówi. Przecież od początku jest wolontariuszką w swojej fundacji.

– Czy pamiętasz może, kiedy po raz pierwszy wyciągnęłaś do kogoś pomocną dłoń i poczułaś satysfakcję z tego powodu?

– Hmmm… Przypominam sobie przedszkole. Byłam już wtedy „zerówkowiczem”, czyli dużym przedszkolakiem. Dostrzegłam kolegę, który siedział samotnie i płakał, bo ktoś mu dokuczył. Podeszłam do niego i powiedziałam, żeby się rozchmurzył. Kiedy zobaczyłam, że powoli się uspokaja, poczułam się jakoś uskrzydlona. Potem ten kolega bardzo mnie polubił. Niby nieistotne zdarzenie, a jednak wciąż ono we mnie rezonuje. Kiedy łączę je z innymi doświadczeniami, z obserwacją ludzi, dla których drobne, dobre gesty są naturalnymi odruchami, i gdy stykam się z budującymi sytuacjami, odczuwam w sobie potrzebę celowości własnych działań.

Rozmawiał Wojciech Szczawiński