17 października 2016
Różni ich niemal wszystko – Ona zakończyła karierę zawodową, ma wspaniałą rodzinę i jest z nami od 5 lat; On właśnie rozpoczyna drogę zawodową, w przyszłości chce założyć rodzinę, dołączył do nas 2,5 roku temu – łączy WOLONTARIAT.
O tym, czy bycie wolontariuszem jest trendy, czy każdy może pomagać, a może to jest to luksus dla wybranych … oraz wielu innych ważnych sprawach rozmawialiśmy z naszymi Wolontariuszami – Ewą i Andrzejem.
Kim jest wolontariusz z punktu widzenia wolontariusza? Ewa: Wolontariusz to osoba dobra dla siebie i dobra dla innych – w największym skrócie. Andrzej: To człowiek z misją w życiu, którą chce pogłębiać, doskonalić. Pomagając innym, zmienia swoje życie.
Kiedy poczuliście, że to coś dla Was? Ewa: W pierwszym roku wolontariatu byłam jak aktor, który bierze wszystkie role. Brałam wszystko, dosłownie wszystko, co się pojawiało. Zaczynałam od Albertiany i odkrywałam możliwości wolontariatu, jakie daje nasza fundacja. Potem był Kiermasz Świąteczny oraz Festiwal [Zaczarowanej Piosenki], a więc wielka euforia. Po roku miałam przegląd tego, w czym mogę uczestniczyć w pracy fundacji, co najbardziej lubię i że znajdę tu dla siebie bardzo dużo. Działając tu, rozwijam też swoje pasje. Uwielbiam prace manualne, plastyczne, więc przy kiermaszu mogę się wyżyć totalnie. Poza tym uwielbiam być z ludźmi, czerpię pozytywną energię i entuzjazm od młodych ludzi, którzy nie są jeszcze zgorzkniali. Olbrzymie znaczenie ma dla mnie też możliwość przebywania z Podopiecznymi naszej fundacji. Jacy oni są bezpośredni, jak wprost okazują uczucia, są szczerzy i prawdziwi.
A jak to się stało, że poczułaś potrzebę dzielenia się sobą, swoim czasem z innymi? Czy dojrzewałaś do tej chwili, a może jakieś wydarzenie sprawiło, że zostałaś wolontariuszką? Ewa: Wolontariuszką jestem od urodzenia (śmiech). Ale może inaczej: dlaczego pojawiłam się w fundacji. Miałam w życiu trudny okres, świadomie zrezygnowałam z pracy zawodowej. Z jednej strony byłam zniechęcona do ludzi, ale równocześnie ich potrzebowałam. Aż wreszcie, 8 marca, zrobiłam sobie prezent i… zadzwoniłam do Kasi [kierownik Biura Młodych]. Dwa dni potem spotkałyśmy się, a trzeciego – byłam już na Albertianie. Chciałam być między ludźmi, chciałam robić coś fajnego.
Andrzeju, a jak było z Tobą? Andrzej: Zdecydowałem się na fundację, ponieważ miałem pewne problemy w życiu związane ze szkołą. Jestem towarzyski, dlatego chciałem spędzać czas z fajnymi, serdecznymi ludźmi, którzy potrafią cieszyć się z drobnych rzeczy i rozumieją innych. Najpierw spotkałem się z grupą wolontariuszy, bo byłem ich bardzo ciekawy. Poznałem cudownych ludzi i byłem pod ogromnym wrażeniem. A potem to już się potoczyło. Najpierw była pierwsza akcja, Albertiana – moja ulubiona, a potem kolejne. Pomagałem, jak tylko mogłem.
Czy Fundacja Anny Dymnej „Mimo Wszystko” to pierwsza fundacja, w której zaczęliście działać jako wolontariusze? Ewa: Dla mnie, tak… Andrzej: Dla mnie również. Ewa: … i spełnia wszystko, czego potrzebuję. Nie poszłam do fundacji, która np. odwiedza chorych, bo nie byłabym w stanie tego zrobić. Sama potrzebowałam wówczas innych doznań i je tu, w fundacji, znalazłam.
Czy wolontariat to tylko dawanie, czy też otrzymywanie? Andrzej: Hm… I to, i to. Ewa: To jest biznes, który mi się opłaca (śmiech) – mówiąc dzisiejszym językiem. Ale tak naprawdę mam wiele satysfakcji, że mogę robić rzeczy, które lubię, mogę przebywać z fajnymi ludźmi i jeszcze przy okazji pomagać. I to jest to. Ludzie narzekają, że świat jest zły, a czy zastanawiają się, co sami mogą zrobić, by to zmienić. A warto zacząć choćby od uśmiechu. To tak niewiele. Dla mnie wolontariat to świetna rzecz, wszystko co najlepsze.
Czy odczuwacie satysfakcję? Ewa: Tak, ogromną. Andrzej: I dowartościowuje mnie, to co robię. Ewa: Wolontariat nie ma minusów, są tylko plusy. Andrzej: Od kiedy mam więcej obowiązków, stałem się bardziej zorganizowany i dojrzalszy (śmiech). Fajne jest poczucie, że się jest potrzebnym. Jestem potrzebny podopiecznym fundacji, ale ja też ich potrzebuję. Chociaż o tym nie wiedzą, bardzo mi pomogli w trudnych chwilach i wiem, że wszystko jest po coś.
Czy to, co robicie dla innych, zmienia Wasze postrzeganie świata, ludzi? Andrzej: Tak. Gdy spędzam czas z podopiecznymi, czuję spokój, lekkość i radość. Przy nich świat wydaje się mniej skomplikowany. Ewa: Mam ciekawe obserwacje z kiermaszów świątecznych, gdy przychodzą ludzie, wrzucają pieniądze do puszki i mówią, że ktoś kiedyś im pomógł, a teraz sami chcą pomóc. Często pytają i interesują się dalszymi losami podopiecznych, dla których prowadzimy zbiórkę. To budujące. Osoby, którym pomagamy, cały czas są w mojej świadomości. Ostatnio na przykład uczestniczyłam w akcji „Jaja dla Krzysia”, dla którego kiedyś organizowaliśmy Galerię pod Gołym Niebem. Ważna jest taka solidarność z drugim człowiekiem, bo nie wiadomo, kiedy my będziemy potrzebować pomocy innych.
Skoro wspomniałaś Galerię pod Gołym Niebem to warto dodać, że zarówno Galeria, jaki i Kiermasz Świąteczny powstały z inicjatywy samych wolontariuszy i są przez Was z powodzeniem realizowane od wielu lat. Dzięki nim pomagacie osobom chorym i niepełnosprawnym w sposób bardzo konkretny. To naprawdę niezwykłe akcje. Ewa: To prawda, ale chciałabym podkreślić, jak ważna jest tu rola fundacji. To dzięki niej możemy działać i robić to wszystko, bo mamy wsparcie organizacyjne. Dzięki temu, że są fundacje, stowarzyszenia wolontariat ma tak różne oblicza i rozkwita. Bo każdy może znaleźć miejsce dla siebie i to na każdym etapie życia, bez względu na wiek. Andrzej: Im więcej fundacji, tym więcej wolontariuszy – to proste (śmiech).
Jedna, niezapomniana chwila związana z wolontariatem, dla której wiele było warto znieść, może przebyć setki kilometrów lub pokonać własne słabości, lęki. Ewa: Dla mnie takim niezwykłym momentem była pomoc indywidualna osobie niewidomej. To był mój pierwszy kontakt z taką osobą i przyznam, że miałam na początku ogromną tremę. Nie wiedziałam, jak się zachować, jak pomóc, aby jej nie urazić. Inaczej działa się w grupie, a inaczej gdy jesteśmy sami. Dziś wspominam to bardzo mile, choć obawy były. Andrzej: W fundacji działam ponad dwa lata, w tym roku po raz pierwszy uczestniczyłem w powitaniu wiosny. Pojechałem z grupą wolontariuszy do Radwanowic, by z podopiecznymi z Dolny Słońca wspólnie powitać wiosnę. Rozmawialiśmy i malowaliśmy farbami na koszulkach różne motywy. Pomagałem w tym Tomkowi i Waldkowi. Gdy się z nimi żegnałem, Tomek dziękował mi za pomoc, wspólnie spędzony czas, i powiedział, że nasza koszulka jest najfajniejsza. Wielokrotnie pytał mnie, kiedy znowu ich odwiedzę. To był impuls, dzięki niemu zacząłem bywać w Radwanowicach częściej. Teraz staram się jeździć tam regularnie. To zasługa Tomka. Najbardziej cieszy mnie radość podopiecznych z naszych kolejnych spotkań. Gdy przebywam z nimi, nie myślę o niczym innym, nie martwię się codziennymi sprawami. Bardzo lubię te spotkania, dużo mi dają.
Czy od pomagania można się uzależnić? Ewa: Jest grupa ludzi, którzy rodzą się z potrzebą pomagania innym, a z upływem czasu to im się tylko pogłębia. Dla mnie pomaganie jest przyjemnością, a z przyjemności trudno zrezygnować (śmiech). Byłabym nieszczęśliwa, gdybym nie mogła pomagać, dlatego cieszę się, że jestem i mogę być wolontariuszką. Andrzej: Jestem uzależniony i chcę pozostać (śmiech). Sam się dziwę, że znajduję czas na wolontariat pomimo pracy, studiów i wielu, wielu innych obowiązków. Jak się człowiek w to wkręci, to nie może przestać. Mało tego, od stycznia działam również w innej fundacji. Okazjonalnie wspierałem też działania Fundacji im. Brata Alberta. Lubię to!
Dla Anny Dymnej „pomaganie jest czymś tak naturalnym jak oddychanie…” Andrzej: Ja musiałem pokonać w sobie wiele, by się tego nauczyć. Tej swobody w pomaganiu. Ewa: Człowiek albo się z tym rodzi, albo nie.
Tyle mówimy o pomaganiu, odmieniając je w niemal wszystkich przypadkach. A gdyby nadać mu kształt, kolor, smak, zapach… to jak by ono wyglądało? Ewa: Dla mnie to słowo ma zapach pomarańczy. Od dzieciństwa ten właśnie zapach kojarzy mi się ze świętami i tym, co wyjątkowe. Kiermasz Świąteczny doskonale wpisuje się w ten nastrój bożonarodzeniowej radosnej i rodzinnej atmosfery. A skoro tak bardzo kojarzy się ze świętami, pachnie pomarańczami, to i kolor musi mieć pomarańczowy (śmiech). Andrzej: A mi kojarzy się z kolorami tęczy, słońcem, wiosną, uśmiechem i rześkością, zapachem kwiatowo-owocowym.
Zadziwiające, że w tak krótkim i niepozornym słowie kryje się tyle treści i znaczeń. A czy pomaganie to luksus na który każdy może sobie pozwolić? Andrzej: Tak, przecież jest tylu ludzi, którzy potrzebują pomocy… Ewa: I jest ich więcej niż niosących pomoc. Bardzo często wolontariuszami zostają osoby, które same potrzebują pomocy. Dlatego że jej potrzebują, sami pomagają – to zawiłe, ale tak zazwyczaj jest. Dzisiaj wolontariat jest trendy, na czasie i to jest fajne. Dobro wyzwala dobro!
Rozmawiała Magdalena Sokołowska
|